2 miesiące później, Londyn
Obudziły mnie promienie słońca wpadające do pokoju. Miałam ochotę zostać w łóżku, bo była nie wyspana. To trochę dziwne, bo przecież byłam w szpitalu gdzie mogłam się wylegiwać. W pewnym sensie nie było tak, bo co chwile albo przyjeżdżał Louis, Niall, Liam, Ashli, Harry no i Zayn. Polepszyło sie w naszych stosunkach. Może to dlatego, że już nie zależy mi na elicie. Sądzę, że potrzebowałam przyjaciół. Tak tego co nie dawała mi Katy. No właśnie dawno z nią nie rozmawiałam. Oczywiście próbowałam się dodzwonić, ale telefon odbierał ten sam stalowy głos. Powiadamiał, że to policja w Barcelonie itp. Wnioskowałam, że Katy złapano na narkotykach, które brała i sprzedawała. Mówię, że nie jestem aniołkiem bo sama też brałam. Tylko raz i mi wystarczyło, by zrozumieć, że mój organizm nie potrzebuje tego typu rzeczy. Zwlekłam się z łóżka. Ubrałam się w to . Zamówiłam sobie śniadanie. Oraz pyszną mrożoną kawę. Po śniadaniu zabrałam telefon z nową obudową, którą dostałam od Louis'a i poszłam na parking. Wsiadłam do samochodu i uruchomiłam silnik. Kiedy już byłam na drodze nie żałowałam dodawać gazu. W końcu brakowało mi szybkiej jazdy. Po jakiś 8 minutach stałam już na parkingu. Oczywiście grzecznie nie zaparkowałam na miejscach elity. Zdziwił mnie fakt, że brakowało samochodu Zayn'a. No cóż mógł sobie zrobić wagary albo zachorował. W szkole jak to w szkole pełno ludzi. Wszyscy podzieleni na grupki czego zawsze nienawidziłam. Pierwsza mięśniaki, druga plastiki śliniące się do mięśniaków, trzecia muzycy, czwarta komputerowcy, piąta aktorzy, szósta kujony, siódma chórzyści, ósma tancerze, dziewiąta... Nagle ktoś stanął przede mną.
-Hej widzę, że jesteś tutaj chyba elitą i widać, że nie jesteś plastikiem dlatego czy mogła byś mi objaśnić wszystko i gdzie mam lekcje. A i jestem Elenor- powiedziała i ciągle uśmiechała się do mnie.
-Hej tak zasadniczo to chyba jestem w elicie. I pomogę ci. A ja jestem Amanda- podałam jej rękę. Ona ją lekko uścisnęła.
-To może gdzie masz lekcje?- zapytałam. Na co ona podała mi swój plan. Widniała na nim pierwsza lekcja muzyka.
-Wiesz też mam muzykę to pójdziemy razem- i tak zaczęłyśmy się poznawać. Wynikło, że Elenor jest miłą, szczerą osobą. Uwielbia żarty. No i już wiedziałam komu się spodoba. Po 3 lekcjach poszłyśmy na lunch. Wspólnie zamówiłyśmy sałatkę i butelki z wodą. Już z daleka machała mi Ashli.
-Ej a ja mogę tam iść?- zapytała mnie.
-No proszę chyba tam raczej cie nikt nie zgwałci- i razem zaśmiałyśmy się. Po kilkunastu krokach znalazłyśmy się przy stoliku. Ku mojemu zdziwieniu był tam też Zayn.
-Może przedstawisz nam tom piękną panią?- zapytał Harry. Już miałam coś powiedzieć kiedy to Louis wstał i zapytał się El.
-Wiesz, że przypominasz mi kogoś- Na co Elenor odpowiedziała:
-Kogo
-Moją przyszłą żonę- Wszyscy wybuchli śmiechem a El zaczerwieniła się. Wiedziałam. Teraz to Lou podał dłoń El i schylił się jakby prosił ją do tańca. El podała mu swoją dłoń a on usadowił ja na krześle przy sobie. Zakochani...
Po zjedzeniu lunchu rozstałam się z El i poszłam na matematykę. Pan się zdziwi, że nie będziemy się kłócić. Weszłam do sali i od razu usiadłam obok Zayn'a.
-Hej czemu nie przyjechałeś autem?- zapytałam go kiedy to nasz nauczycie pisał jakieś liczby na tablicy.
-Przyjechałem motorem a co?- odpowiedział z bananem na twarzy. Przyjechał motorem. Awww motor. Juz miałam piszczeć jak te debilne dziewczyny na widok jakiejś gwiazdy, ale powstrzymałam się, przecież lekcja jest.
-A...mogłabym...prze...przejechać się?- wymamrotałam.
-Pewnie ale chce ci się czekać 3 lekcje?- znów zapytał.
-Nie to co urywamy się na następnej?- podsunęłam pomysł.
-Z tobą zawsze- trochę mnie te słowa dobiły, a Zayn stał się czerwony jak burak. Pewnie teraz dopiero uświadomił sobie co przed chwilą powiedział. Lekcja minęła i ...
______________________________________________________________
Proszę bardzo!!!! Napisałam chociaż 21 ale nie mogłam obyć się bez bloga szczególnie, że siedzę w domu :P Przepraszam za błędy w pisowni :C i za krótkość, ale to miało tak być... :P Pozdrawiam was !!!
czwartek, 21 marca 2013
czwartek, 7 marca 2013
Rozdział VI
OCZAMI Zayna
Siedziałem załamany na krześle. Jeśli jej się coś stanie to nie wiem czy ten dupek przeżyje. Jeśli by umarła nie zdążyłbym jej powiedzieć...
-Pomocy- wyszeptała cicho jakby to było jej ostatnie tchnienie. Tempo odbić jej serca słabło. A ja byłem zdezorientowany, ale przebudziłem się i pobiegłem do doktora. On i gromada pielęgniarek zabrała Amande do dużej sali. Powiedział żebym czekał. Nie mając wyboru siadłem na jednym z wielu niebieskich krzeseł. Twarz schowałem w mokrych od potu dłoniach. Życie nie dawało mi spokoju bo przypomniałem sobie o reszcie. Wyciągłem telefon i szybko skontaktowałem się z Liamem on powiadomił mnie, że wszystko gra i moja siostra leży spokojnie w łóżku. Ucieszyłem się, że chociaż ich nic groźnego nie spotkało. Po rozmowie znów twarz schowałem w dłoniach. Czekałem 5 godzin kiedy to dopiero lekarz wyszedł. Podbiegłem do niego. Widać było na jego twarzy ogromne zmęczenie i smutek. Byłem zawiedziony tymi uczuciami.
-Zrobiłem wszystko co w mojej mocy-mój mózg przesyłał mi informacje, że te słowa zawsze wypowiada lekarz kiedy pacjent umarł. Całe moje ciało ogarneły nieprzyjemne dreszcze. Miałem świat głęboko w dupie. Co mi pozostało.
-I dzięki bogu pacjenta żyje ale było ciężko- dokończył swoje powiedzenie które tak bardzo rozradowało moją dusz. Czułem się jak dzieciak który właśnie wygrał dużą watę Dalej miałem sens...
-A czy mógłbym się z nią zobaczyć?- zapytałem.
-Teraz mamy jeszcze sprawdzić czy pacjentka dobrze się czuje jeśli tak i pana zaprosi to nie ma problemu- powiedział i odszedł. Ja wiedziałem, że nie zaprosi mnie Amanda ona mnie nienawidzi. Może lepiej jak wrócę do domu. Jednak czyjaś siła nie pozwalała mi tak po prostu odejść. Znów siadłem na starym miejscu.
Rozmyślałem nad swoim życiem. Nad tym jak łatwo je stracić. Kiedy to nagle drzwi się otworzyły i z nich wyszedł lekarz.
-Może pan wejść, prosiła bardzo Amanda- powiedział. Na co ja posłałem mu serdeczny uśmiech.
-Dziękuje a z nią dobrze już?- zapytałem.
-Tak dzięki Bogu- odszedł zapisując coś na karcie. Nie czekając ani chwili dłużej wszedłem. Moim oczom ukazała się przygnębiona i zmęczona twarz Amandy na której gościł lekki grymas. Zapewne z powodu pielęgniarki, która właśnie wbijała jej igłę. Pielęgniarka namoczyła w czymś wacik i szybko przyłożyła do miejsca w którym niedawno znajdowała się igła. Szybkimi krokami znikła za białymi drzwiami.
-Cześć prosiłaś żebym przyszedł- powiedziałem niby od niechcenia co miało być moim kamuflażem
-Tak, bo w zasadnie chciałam ci podziękować za wczorajszą pomoc albo uratowanie życia- powiedziała smutna a zarazem radosna. Smutna pewnie tym, że musi to przechodzić a radosna pewnie, że żyje. Mój mózg wywnioskował.
-Nie ma za co to ja powinienem podziękować za pomoc z tym całym Kevinem- usiadłem obok niej na krześle.
-W końcu przyjaciołom się pomaga!- posłała ciepły uśmiech w moim kierunku.
-Amanda może zakopiemy ten cały topór wojenny- wyszeptałem cicho.
-Też miałam taki pomysł, nie ma powodu ciągnąć to dalej- wyciągła rękę w moim kierunku- Zgoda?- chwyciłem jej rękę i lekko potrząsnąłem nią. dodając 'Zgoda'. Zaraz potem rozległ się dźwięk wydobyty z mojego telefonu. Wyciągłem patrząc na wyświetlacz, była to Ashli.
<rozmowa>
-Hej mała i jak po imprezie masz kaca?- zapytałem radośnie.
-Oj tak a ty gdzie jesteś i co się wczoraj stało?- zapytała.
-Ja jestem w szpitalu..-i przerwała mi.
-Stalo ci się coś? Gdzie zaraz przyjadę!- słychać było po jej głosie, że się zmartwiła
-Nie ja tylko Amanda jestem tu z nią i jesteśmy (ze względu na dyskrecje nie podam ;D).
-Ty i Amanda i ty jeszcze żyjesz? Hahaha słaby żart- zaczęła udawać śmiech.
-Dać ci Amande?- zapytałem.
-Tak daj!-powiedziała na co ja szybko oddałem telefon poszkodowanej.
-Hej Ashli...tak to ja...tak niestety jestem w szpitalu...nie żyję...jeśli masz ochotę przyjechać to proszę bardzo a i kup czekoladę!...też kończę pa. (... te 3 kropeczki to to co mówiła Ashli tylko, że nie słyszałem)
-Przyjedzie z czekoladą- od razu można było zobaczyć wielki promienny uśmiech na jej twarzyczce. Gadaliśmy jeszcze chwile. Później przyjechała Ashli z dużą czekoladą i rozmawialiśmy we trójkę zajadając się słodkością. Mogę uznać, że to najlepszy dzień w moim życiu.
________________________________________________________________
Hejo!
Jest rozdział VI.
Jestem chora i leże w łóżku :C
Stąd nowy rozdział.
Mam niestety smutną wiadomość, bo założyłam się z koleżanką,
że wytrzymam miesiąc bez tego bloga. Strasznie źle się czuje
robiąc to ale zakład to zakład.
Przepraszam, że taki krótki ale dłuższy niż wcześniejszy!!!
Sorry za wszelkiego rodzaju błędy ale mam 38,1 stopnia gorączki
więc znajdą się.
To do zobaczenia za miesiąc dokładnie 8 kwietnia!!!
Siedziałem załamany na krześle. Jeśli jej się coś stanie to nie wiem czy ten dupek przeżyje. Jeśli by umarła nie zdążyłbym jej powiedzieć...
-Pomocy- wyszeptała cicho jakby to było jej ostatnie tchnienie. Tempo odbić jej serca słabło. A ja byłem zdezorientowany, ale przebudziłem się i pobiegłem do doktora. On i gromada pielęgniarek zabrała Amande do dużej sali. Powiedział żebym czekał. Nie mając wyboru siadłem na jednym z wielu niebieskich krzeseł. Twarz schowałem w mokrych od potu dłoniach. Życie nie dawało mi spokoju bo przypomniałem sobie o reszcie. Wyciągłem telefon i szybko skontaktowałem się z Liamem on powiadomił mnie, że wszystko gra i moja siostra leży spokojnie w łóżku. Ucieszyłem się, że chociaż ich nic groźnego nie spotkało. Po rozmowie znów twarz schowałem w dłoniach. Czekałem 5 godzin kiedy to dopiero lekarz wyszedł. Podbiegłem do niego. Widać było na jego twarzy ogromne zmęczenie i smutek. Byłem zawiedziony tymi uczuciami.
-Zrobiłem wszystko co w mojej mocy-mój mózg przesyłał mi informacje, że te słowa zawsze wypowiada lekarz kiedy pacjent umarł. Całe moje ciało ogarneły nieprzyjemne dreszcze. Miałem świat głęboko w dupie. Co mi pozostało.
-I dzięki bogu pacjenta żyje ale było ciężko- dokończył swoje powiedzenie które tak bardzo rozradowało moją dusz. Czułem się jak dzieciak który właśnie wygrał dużą watę Dalej miałem sens...
-A czy mógłbym się z nią zobaczyć?- zapytałem.
-Teraz mamy jeszcze sprawdzić czy pacjentka dobrze się czuje jeśli tak i pana zaprosi to nie ma problemu- powiedział i odszedł. Ja wiedziałem, że nie zaprosi mnie Amanda ona mnie nienawidzi. Może lepiej jak wrócę do domu. Jednak czyjaś siła nie pozwalała mi tak po prostu odejść. Znów siadłem na starym miejscu.
Rozmyślałem nad swoim życiem. Nad tym jak łatwo je stracić. Kiedy to nagle drzwi się otworzyły i z nich wyszedł lekarz.
-Może pan wejść, prosiła bardzo Amanda- powiedział. Na co ja posłałem mu serdeczny uśmiech.
-Dziękuje a z nią dobrze już?- zapytałem.
-Tak dzięki Bogu- odszedł zapisując coś na karcie. Nie czekając ani chwili dłużej wszedłem. Moim oczom ukazała się przygnębiona i zmęczona twarz Amandy na której gościł lekki grymas. Zapewne z powodu pielęgniarki, która właśnie wbijała jej igłę. Pielęgniarka namoczyła w czymś wacik i szybko przyłożyła do miejsca w którym niedawno znajdowała się igła. Szybkimi krokami znikła za białymi drzwiami.
-Cześć prosiłaś żebym przyszedł- powiedziałem niby od niechcenia co miało być moim kamuflażem
-Tak, bo w zasadnie chciałam ci podziękować za wczorajszą pomoc albo uratowanie życia- powiedziała smutna a zarazem radosna. Smutna pewnie tym, że musi to przechodzić a radosna pewnie, że żyje. Mój mózg wywnioskował.
-Nie ma za co to ja powinienem podziękować za pomoc z tym całym Kevinem- usiadłem obok niej na krześle.
-W końcu przyjaciołom się pomaga!- posłała ciepły uśmiech w moim kierunku.
-Amanda może zakopiemy ten cały topór wojenny- wyszeptałem cicho.
-Też miałam taki pomysł, nie ma powodu ciągnąć to dalej- wyciągła rękę w moim kierunku- Zgoda?- chwyciłem jej rękę i lekko potrząsnąłem nią. dodając 'Zgoda'. Zaraz potem rozległ się dźwięk wydobyty z mojego telefonu. Wyciągłem patrząc na wyświetlacz, była to Ashli.
<rozmowa>
-Hej mała i jak po imprezie masz kaca?- zapytałem radośnie.
-Oj tak a ty gdzie jesteś i co się wczoraj stało?- zapytała.
-Ja jestem w szpitalu..-i przerwała mi.
-Stalo ci się coś? Gdzie zaraz przyjadę!- słychać było po jej głosie, że się zmartwiła
-Nie ja tylko Amanda jestem tu z nią i jesteśmy (ze względu na dyskrecje nie podam ;D).
-Ty i Amanda i ty jeszcze żyjesz? Hahaha słaby żart- zaczęła udawać śmiech.
-Dać ci Amande?- zapytałem.
-Tak daj!-powiedziała na co ja szybko oddałem telefon poszkodowanej.
-Hej Ashli...tak to ja...tak niestety jestem w szpitalu...nie żyję...jeśli masz ochotę przyjechać to proszę bardzo a i kup czekoladę!...też kończę pa. (... te 3 kropeczki to to co mówiła Ashli tylko, że nie słyszałem)
-Przyjedzie z czekoladą- od razu można było zobaczyć wielki promienny uśmiech na jej twarzyczce. Gadaliśmy jeszcze chwile. Później przyjechała Ashli z dużą czekoladą i rozmawialiśmy we trójkę zajadając się słodkością. Mogę uznać, że to najlepszy dzień w moim życiu.
________________________________________________________________
Hejo!
Jest rozdział VI.
Jestem chora i leże w łóżku :C
Stąd nowy rozdział.
Mam niestety smutną wiadomość, bo założyłam się z koleżanką,
że wytrzymam miesiąc bez tego bloga. Strasznie źle się czuje
robiąc to ale zakład to zakład.
Przepraszam, że taki krótki ale dłuższy niż wcześniejszy!!!
Sorry za wszelkiego rodzaju błędy ale mam 38,1 stopnia gorączki
więc znajdą się.
To do zobaczenia za miesiąc dokładnie 8 kwietnia!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)